Zaznacz stronę

Miasto po zmroku zawsze wydawało mi się piękniejsze i znacznie ciekawsze niż za dnia, kiedy to wszystkie światła gasną, a razem z nimi znikają tajemnice widoczne tylko w ciemnościach. Lubię spacerować wtedy bez celu, jednocześnie próbując usilnie go znaleźć podczas analizowania zdarzeń z mojego życia pod każdym możliwym kątem, starając się odpocząć w ten sposób od ogromu rzeczy do zrobienia i niekończących się deadline’ów. „Nowy Rok za pasem, więc może czas najwyższy zrobić rachunek sumienia, co Kama?”- mówię do siebie pod nosem, zmierzając w kierunku najbliższego przystanku autobusowego. Szybkie obliczenia, które nie są dla mnie jeszcze za trudne do wykonania, wskazują na to, że w domu będę za jakieś 40 minut. Och, idealny czas na refleksje! Wsiadając do autobusu, dochodzę do wniosku, że matma przydaje mi się w sumie tylko w przypadkach takich jak ten, kiedy to muszę wyliczyć, na jak długo mogę zatopić się w myślach, żeby nie przegapić swojego przystanku.

Jadę przez miasto autobusem, prawie już pustym wieczorową porą. Przez głowę przemyka mi myśl, że ten 2017 rok wcale nie był taki zły. Dosyć dużo się działo, sporo osiągnęłam, spełniłam swoje postanowie… zaraz, spełniłam? Jakie właściwie miałam? Z nosem przyklejonym do szyby nieudolnie próbuję sobie przypomnieć, co właściwie miałam zrobić w minionym roku, kiedy z moich rozmyślań wyrywa mnie widok za oknem. Mijamy właśnie kawiarenkę, w której przesiedziałam kiedyś z moją przyjaciółką dwie godziny, pijąc kawę (napój bogów) i gadając, gadając tak po prostu, chowając się tym samym na chwilę przed światem.

Choć podobno trudno jest wyciągnąć mnie z domu i nie mam masy znajomych, z którymi co weekend wychodzę na miasto, to im dalej jadę, tym więcej jest miejsc przywołujących konkretne wspomnienia, a myśli same wybierają, w którą stronę pójdą.

O, tutaj byłam z nią we wrześniu, szłyśmy przez aleję, gadając o rzeczach, o których chyba wolałybyśmy nigdy nie usłyszeć. Tak, a tam byłam z nim na naleśnikach, tak, jakoś w grudniu, i choć rodzice byli źli, że późno wracam do domu, to pamiętam, że bardzo poprawił mi się potem humor. Tej drogi nie lubię, kiedyś tu płakałam, nie wiem, chyba w czerwcu, kiedy wracałam od babci ze szpitala. Jejku, a kiedy w kwietniu tędy szłam z koleżanką, prawie wpadłam na słup 😀 A tam, to właśnie ta ławka, na której siedziałyśmy z siostrą jedząc darmowe lody, które rozdawali na rynku (oj, za dużo ich wtedy zjadłyśmy). Delikatnie się uśmiecham. Gdyby ktoś powiedziałby mi rok temu, że tu będę z tym, tam zrobię coś razem z tamtą, ale z tymi pójdę tu… to nigdy bym nie uwierzyła.

„Ty popatrz Kama, kto by pomyślał” słyszę swój własny głos w głowie. No właśnie, kto by pomyślał, że zdarzy się aż tyle rzeczy, których nikt nie był w stanie przewidzieć. Dziwne. Tak dziwnie fascynujące.

Choć jako optymistka myślę (przeważnie) tylko pozytywnie, a we wspomnieniach słyszę zazwyczaj głośny śmiech, nie znaczy to, że życie chce ze mną zawsze ściśle współpracować. Pamiętam ciepło łez na policzkach, smutek po kłótniach różnego rodzaju. Zadumę towarzyszącą mi zawsze w drodze do szkoły, chłód, ból i gorycz porażki. Nieprzespane noce. Strach. I te uczucie zagubienia w wielkim świecie z masą pytań bez odpowiedzi w głowie.

A jednak pamiętam to wszystko, każdy ruch, uczucie i słowo, podczas gdy moje postanowienia noworoczne, których tak naprawdę nie chciałam wcale spełniać, rozpłynęły się gdzieś w zakamarkach mojego umysłu, jeśli w ogóle kiedyś tam istniały. Dochodzę do wniosku, że jedyną rzeczą, której potrzebuję to tworzenie wspomnień z niezwykłymi ludźmi, których znam i jeszcze poznam. Wspomnień, żeby dokładnie za rok móc pomyśleć, jak wiele się stało, czego teraz nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Wspomnień, bo to jedyna rzecz, której nikt nie może mi zabrać. Plany? Jakieś tam mam. Ale wiem, że życie działa na spontanie, żebym mogła potem jechać autobusem i zahipnotyzowana widokiem za oknem, szczęśliwa uśmiechać się pod nosem.

-Proszę pani, to przystanek końcowy, zapraszam do wyjścia- wyrywa mnie z zadumy głos kierowcy. Mruczę coś przepraszająco pod nosem i powstrzymując śmiech, zaczynam dziesięciominutowy spacer do domu. Wiem, że uśmiechnę się za rok na myśl o tym zdarzeniu, jak to zatapiając się we wspomnieniach, niechcący zdobyłam kolejne do kolekcji.